Tam, w lipcu 1956 r. założył skrajnie prawicowy Chorwacki Ruch Wyzwoleńczy. Nie cieszył się spokojem zbyt długo. W kwietniu 1957 r. został postrzelony przez nieznanego sprawcę. W obliczu zagrożenia ekstradycją do Jugosławii, wrócił do Europy i osiadł w Madrycie, gdzie zmarł 28 grudnia 1959 r.
Na przełomie 1943 i 1944 roku, przy mrozach sięgających minus trzydziestu pięciu stopni Celsjusza, Sowieci rozpoczęli masowe deportacje Kałmuków. Cały naród oskarżono o kolaborację z Niemcami i zesłano na Syberię. W trakcie transportu lub podczas pierwszych miesięcy przystosowywania się do życia w nowych, nieludzkich warunkach zmarło aż 40% wywiezionych. Relacje ocalałych
08:00 ten jest z ojczyzny mojej___4433_01_iv_tr_0-0_9905213890a9349[00].mp3 Audycja historyczna poświęcona polskiej pomocy Żydom w czasie II wojny światowej - wypowiedź historyka prof
W tym sensie zresztą jesteśmy zbiorowo spóźnieni i w ciągu dekady niewiele będziemy mogli zrobić. Za to pretensje tych, którzy robią dużo, do tych, którzy robią mało lub wcale, będą narastać. W „kochającej się rodzinie” NATO też nastąpią kłótnie, ktoś na kogoś wrzaśnie, ktoś walnie pięścią w stół.
Jakie były inne postępy w medycynie podczas II wojny światowej? paź 23, 2022. II wojna światowa była świadkiem rozszerzonego stosowania antybiotyków jako bardzo znaczącego postępu. Leki sulfa, odkryte w 1935 roku, i penicylina, opracowana w 1939 roku, doprowadziły do oczywistych światowych korzyści, jakie mamy dzisiaj z dowolnej
Dowódcą był gen. W.Anders, zastępca gen. J. Zając , szefem sztabu gen. B. Rakowski APW liczyła we wrześniu 1942 roku ok. 70,5 tys., w styczniu 1943- 62,5 tys. żołnierzy. Udział Polaków w działaniach zbrojnych we Włoszech w maju 1944 roku 2 Korpus gen. Andersa wzięła udział w bitwie pod Monte Cassino. W czasie ofiarnego szturmu
. Jestem w mieszkaniu mojej babci. Chciałabym z nią porozmawiać. Niestety, nie będzie to przyjemna pogaduszka między babcią a wnuczką, ponieważ chcę zaczerpnąć więcej informacji na temat życia jej oraz jej rodziny w czasie II wojny światowej. Z wcześniejszych rozmów z babcią wiedziałam, że 1 września 1939 roku, w dniu wybuchu wojny, miała niecałe sześć miesięcy, ale z opowieści swojej rodziny, ze wspomnień z wczesnego dzieciństwa i z dokumentów dużo wie na temat tamtego okresu. Moja babcia, Zofia Korycińska, wraz z bratem Eugeniuszem i mamą Marią zostali zabrani do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego „Polenlager 92” w Kietrzu, w którym więziono wyłącznie ludność polską z powodu jej przynależności narodowej. Przybyła tam wraz z pierwszym transportem, 12 sierpnia 1942 roku i przebywała tam do 13 maja 1943 roku. Krewni długo nie wiedzieli, gdzie jest babcia z rodziną, po długich poszukiwaniach znaleźli ich w obozie. Tam Eugeniusz długo planował ucieczkę. Podczas odwiedzin swojej babci, Marianny Korycińskiej (Szotek), podjął ostateczną decyzję. Moja praprababcia była temu przeciwna ze względu na niebezpieczeństwo dla całej rodziny, ale pomogła mu. Przebrała niemal dwunastoletniego chłopca za małe dziecko, na plecach zaniosła go do pociągu odjeżdżającego na południe Polski. Tak dotarli w rodzinne strony. Na początku Eugeniusz ukrywał się pod innym imieniem i nazwiskiem w dworze, w mieszkaniu (późniejszym PGR) siostry mojej prababci, Franciszki Winczowskiej (Korycińskiej). Zimą pewna rodzina myśląc, że został wypuszczony z obozu, pojechała do oświęcimskiego Gestapo z zapytaniem, dlaczego „uwolniono” rodzinę Eugeniusza, a ich krewnych nie. Tajna policja przyjechała do dworu po zbiega. Brat babci, w porę ostrzeżony, uciekł przez dach budynku. Niemcy ruszyli za nim w pościg, próbowali go zastrzelić, lecz on wskoczył do Soły i przepłynął ją. Uciekł do Bielan, gdzie znaleziono go przemarzniętego i otoczono opieką. Otrzymał dwadzieścia cztery godziny na zgłoszenie się do Gestapo, pod karą wywozu do obozu całej rodziny, u której się ukrywał. Eugeniusz nie uczynił tego, a tajna policja nie wypełniła swojej groźby, bo Niemcy byli przekonani, że chłopak utopił się. Po tych wydarzeniach brat babci przeniósł się do rodzinnego domu w Łękach-Zasolu. Z powodu jego ucieczki prababcia Maria, która została wraz z babcią Zofią w obozie, była bardzo bita i szykanowana. Za karę deportowano ją wraz z córką na Pomorze Zachodnie do Stargardu Szczecińskiego, gdzie była kwarantanna więźniów. Stamtąd przewieziono je na roboty przymusowe, prawdopodobnie do Myśliborza, gdzie przebywały do roku 1945. Z powodu braku odpowiednich dokumentów nie można dokładnie określić, jak długo tam przebywały, ale na podstawie innych szacuje się, że spędziły tam niecałe dwa lata. Po zakończeniu wojny, w drodze powrotnej do domu, zostały okradzione z bagażów i dokumentów. W związku z tym zatrzymały się na dworcu kolejowym Warszawa-Zachodnia i udały się do „CARITAS Dom Noclegowy – Krakowskie Przedmieście 62”, gdzie 13 lipca 1945 roku wydano im przepustkę o treści: „Do władz kolejowych na Dworcu Warszawa-Zachodnia (…), Dom Noclegowy zwraca się o przewiezienie jej wraz z córką do Kęt na podstawie posiadanej przepustki (…)”. Po dotarciu do Kęt pieszo wróciły do Bielan, gdzie zostały rozpoznane i otoczone opieką. Prababcia z powodu wycieńczenia zagościła tam na dłużej, natomiast babcię odesłano do domu w Łękach-Zasolu. Gdy jej mama częściowo wróciła do zdrowia, zamieszkała wraz z nią u swojej drugiej siostry, Anny Ryś (Korycińskiej). Po wojnie panowały ciężkie warunki życia – brakowało jedzenia i podstawowych środków utrzymania. Przeżycia obozowe wywarły piętno na umyśle mojej prababci, która wpadła w nerwicę i zachorowała psychicznie. Nie była zdolna do pracy. W związku z tym, w wieku szesnastu lat, babcia musiała zacząć zarabiać, kupowała żywność, którą przynosiła mamie. Ta składowała ją w worku uszytym z więziennej sukienki, który do dziś jest w naszym posiadaniu i stanowi cenną, rodzinną pamiątkę. Porozmawiam teraz z moją babcią. Ma już siedemdziesiąt sześć lat, ale jest w świetnej formie. Mam nadzieję, że udzieli mi szczegółowych informacji na nurtujące mnie pytania dotyczące życia jej oraz jej rodziny w czasie wojny. Klaudia Kózka: Witaj babciu. Chciałabym zadać Ci kilka pytań dotyczących Twojej przeszłości – a dokładniej Twojego dzieciństwa. Już kiedyś opowiadałaś mi o tym, ale jest jeszcze kilka rzeczy, o które chciałabym Cię zapytać. Na początek czy mogłabyś mi wyjaśnić, czym był PGR, o którym wspominałaś mi przy wcześniejszych rozmowach? Zofia Kózka: To było Państwowe Gospodarstwo Rolne. Moja ciocia, Frania, wraz z rodziną dostała w Łękach w PGR-ze mieszkanie – przebywali tam i pracowali. A jak było z Twoim bratem? Gestapowcy się nim nie interesowali, bo myśleli, że się utopił, ale on dopłynął do brzegu i dotarł do domu. Gdzie zamieszkał aż do Waszego powrotu? Tak, dali mu spokój. Gienek zamieszkał z babcią w Łękach-Zasolu. Mówił do niej „mamo”. Czy wiedział, co się działo z Tobą i Twoją mamą? Nie. Cała rodzina myślała, że zginęłyśmy w obozie, bo nie było żadnych wiadomości aż do 1945 roku. Wspominałaś mi też, że z Kietrza zostałyście przeniesione do obozu pracy, „prawdopodobnie do Myśliborza”. Czyli to nie jest pewne? Kiedyś szukałam dokumentów, by dowiedzieć się, do którego obozu trafiłyśmy, ale takich dowodów nie ma. W odpowiedzi na mój list do Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Opolu dostałam informację, że mógł to być obóz w Myśliborzu. A posiadasz jakiekolwiek dokumenty z okresu wojny? Mam w posiadaniu tylko dokumenty potwierdzające mój pobyt w obozie „Polenlager 92”. Co z mamą zrobiłyście po zakończeniu wojny? Ja pamiętam, jak byłyśmy w jakichś piwnicach, ludzie bali się, mdleli, bo chowali się w jednym pomieszczeniu. Byli tam żołnierze i mówili, że wojna się skończyła, że każdy ma wrócić do swojego kraju. Po polu goniły dwa konie. Ci je złapali i zaprzęgli. Myśmy to nazywali po niemiecku „bauwagen”, bo było to takie podobne do przyczepy od traktora. Jak zaprzęgli te konie, dali mamie lejce do ręki, żeby jechała do swojego kraju, a ona zaczęła okropnie płakać, bo wszyscy ją okłamywali. Przyszły dwie kobiety i wzięły taki mały wózek, na który dały sześć worków odzieży z obozu, które mama miała ze sobą i przypięły za przyczepą, a nas wzięły na nią i zawiozły na stację kolejową. Gdzie to było, to ja nie wiem. Do pociągu wsadzili mnie przez okno, a mama weszła sama. Dwa worki jej dali, a reszta została na stacji w tym wózku, bo nie było miejsca. Dojechałyśmy do Warszawy. Było tam dużo ludzi, bo każdy wracał. W pociągu mama pokazywała wszystko, co wiezie, aż w końcu okradli ją z tego. A co dokładnie było w tych workach? Kiedy i jak otrzymałyście przepustkę? Była w nich jakaś odzież i dokumenty. Wiem co jeszcze? Nie wiem dokładnie, z czego ją okradli. W każdym razie, w Warszawie zatrzymałyśmy się na odszukanie rzeczy, a potem na podstawie tej przepustki: „Do władz kolejowych…” przewieźli nas do Kęt. Dalszą część Waszej historii już znam. Dziękuję Ci, że poświęciłaś mi czas na tę rozmowę. Dzisiejsza rozmowa ujawniła mi wiele szczegółów, o których wcześniej nie miałam pojęcia. Teraz opowiadania o II wojnie światowej stały się dla mnie o wiele bardziej realne i wiarygodne. Po tym, jak już zdobyłam świadomość, że moi bliscy też coś takiego przeszli i przeżyli, inaczej widzę świat wojny. Był to okres, w którym wyzwalały się najgorsze ludzkie instynkty, ale też i te najpiękniejsze, ponieważ mimo trudnych i niebezpiecznych sytuacji wiele osób miało w sobie wystarczającą ilość odwagi oraz dobrego serca, by pomagać, zachowując przy tym resztki swego honoru i człowieczeństwa. Zdjęcia: archiwum rodzinne autorki Redakcja: Ewa Furtak Korekta: Ewa Kuchta
Życie podczas I wojny światowej charakteryzowało się nieuchronnością konfliktu; żołnierze stanęli w obliczu bezpośredniego niebezpieczeństwa i niezdrowych warunków wykopu, podczas gdy cywile zajęli się racjonowaniem, ewakuacją i nalotami. W tym czasie całe narody zebrały się, by wspierać swoje wysiłki wojenne. Ponadto wojna przyniosła wiele okazji kobietom, które wkroczyły, aby wypełnić społeczne i ekonomiczne role mężczyzn zaangażowanych w walkę. Życie żołnierzy podczas I wojny światowej było trudne. Rowy były ciemne, brudne i wyjątkowo ograniczone. Racje żywnościowe były zwykle bez smaku i monotonne. Długie okresy pomiędzy bitwami mogą być nudne i nudne, ale także niebezpieczne. "Rozbicia" od jednej bitwy do następnej były pełne "strat", regularnych wycieków snajpera i ognia armatniego. Rozległa opieka medyczna była niedostępna. W ciasnej, mokrej przestrzeni okopów choroby, takie jak gruźlica, szybko się rozprzestrzeniają. Cywilne życie koncentrowało się także wokół wojny. Miasta żyły pod nieustannym lękiem przed nalotami. Rodziny w Europie musiały przestrzegać bardzo surowego systemu racjonowania, aby ludzie na froncie wojennym mieli wystarczającą ilość zapasów. Ilości mięsa, chleba i warzyw były bardzo ograniczone. Odzież była również racjonowana; kobiety często musiałyby chodzić bez pończoch. Wojna była wyjątkową okazją społeczno-ekonomiczną dla kobiet. Ponieważ mężczyźni opuścili dom, aby walczyć, kobiety weszły na rynek pracy jak nigdy dotąd, wykonując pracę i zarabiając, wcześniej niedostępne dla nich. Najbardziej poszukiwane posady dotyczyły przemysłu zbrojeniowego, w którym kobiety wytwarzające broń czerpią silne poczucie dumy z bezpośredniego wspierania wysiłków wojennych.
Klasy szóste zmierzyły się z trudnym zadaniem odkrycia losów swoich rodzin w okresie II wojny światowej. Projekt miał udowodnić, że o naszym regionie i o Polsce można się nauczyć nie tylko z podręczników historii, ale także od swoich najbliższych, kochanych osób. Tylko dzięki tradycjom i więziom rodzinnym może przetrwać to co najcenniejsze – nasza tożsamość narodowa. Uczniowie zrozumieli, że oni są także cząstką historii, a swoim życiem będą tworzyć nowe dzieje. Zebrane materiały będą cenną pamiątką i dokumentem przeszłości, ponieważ wszystkie te wspomnienia, to historia Polaków, mieszkańców naszej małej Ojczyzny oraz nas samych. Aneta Guzek rok szkolny 2014/2015 *** Mój przadziadek Jan Sidorowicz opowiadał mojemu tacie jak za czasów II wojny światowej został sołtysem, ponieważ jako jedyny ze wsi umiał czytać i pisać. Dziadek mieszkał wtedy w Lubence. Gdy nocą kiedy wszyscy spali do jego domu przyszedł Niemiec. Zapytał się dziadka czy jest tutaj Józek Panasiuk. Kiedy odpowiedział mu, że jest wtedy Niemiec poprosił go, żeby z nim poszedł. Więc poszedł. Nie zrobił 5 metrów, a Niemiec go zastrzelił, ponieważ Józek był partyzantem. Może to krótka historia, ale prawdziwa. Natomiast moja babcia Marianna Kraszewska mówiła, że gdy miała 7 lat mieszkała z rodzicami w Curynie, to w ogródku jej rodzice budowali okopy i w nich mieszkali. Pamięta także jak żołnierze niemieccy chodzili ulicami i badali teren. Moja babcia siedząc w domu słyszała huk bomb i strzały z pistoletów i karabinów. Powiedziała mi również, że w czasie II wojny światowej gdzieś na Żuławie, miało być wesele u babci kuzynów Niedżwiedzkich. Kiedy państwo młodzi jechali do ślubu nadjechali powiadomieni przez przeciwnika tego ślubu Niemcy i zaczęli strzelać. Babcia jako mała dziewczynka schowała się ze swoją mamą za studnią. Od strony budynków strzelali Niemcy, a od strony lasu słychać było strzały w obronie państwa młodych. Ślub odbył się, ale przed kościołem na młodych czekali już niemieccy żołnierze, którzy zabrali pana młodego, jego brata i ojca. Zamknęli ich w areszcie, ale po kilku dniach nie znajdując winy mieli ich wypuścić. W tym czasie człowiek, który był tak zwanym szpiegiem powiedział im, że Niemcy następnego dnia ich zabiją i przywiózł im łom aby mogli uciec. Podczas próby ucieczki zostali zastrzeleni. Zdaniem mojej babci w tych czsach było okropnie i ma rację. Mój dziadek Marian Kraszewski pamięta, że gdy wybuchła II wojna światowa Niemcy przyjechali do Wisznic i zajęli szkołę i urząd gminy. Dzieci nie chodziły wtedy do szkoły. Gdy dziadek miał 4 czy 5 lat mieszkał na Kolonii Wisznice i pamięta jak siedział w domu przy oknie i wpatrywał się w samoloty lecące na niebie oraz w żołnierzy niemieckich idących przez pola. Rodzice dziadka uczyli go, że jak słychać czy widać bomby spadające na ziemię to trzeba się położyć i zamknąć oczy tak, żeby nie było ich widać, a odłamki nie uszkodziły głowy. W tych czsach, w Wisznicach jak ktoś na kogoś poskarżył to nie było tłumaczenia się tylko Niemcy rozstrzeliwali ludzi. Tak właśnie było z Józefem Babiczem, który miał broń do strzelnicy, ponieważ uczył młodzież strzelać. Gdy Niemcy tutaj przyszli to ogłosili, że jak ktoś ma broń to musi ją oddać, a ci, którzy nie oddali broni, ponosili za to kary śmierci lub uwięzienia w tak zwanych kozach. Ten człowiek ukrył broń. Wtedy ktoś na niego poskarżył. Dwóch żołnierzy niemieckich przyszło do niego i zrobili przszukanie domu. Znaleźli broń, a Józefa zabrali. Rankiem Niemcy zabrali ludzi ze wsi, z tego obszaru. Przyprowadzili tego człowieka koło starego kościoła. I tam go rozstrzelali. Miała to być taka jakby informacja dla ludzi za nieposłuszeństwo. Póżniej Niemcy przywieżli 30 więźniów z Białej Podlaskiej do Wisznic. Też ich rozstrzelali tylko, że po pięciu. Następnie przyjeżdżała furmanka i ich tam wkładali i wywozili do lasu, do Lubni. Dziadek opowiadał mi także jak jego tato zabił świnię, chociaż to było niedozwolone. Mówił, że ją udusił, żeby nie piszczała. Wtedy ktoś się poskarżył i później przyszło dwóch Niemców. Weszli do domu. Jego tato schował mięso, ale jak się weszło do domu to pachniało szynką z pieca. Dziadek mówił, że trafili na dobrych Niemców, ponieważ za to mogliby zabić jego rodziców, ale tak się nie stało tylko dziadka mama dała im kawałek szynki. I ta sprawa ucichła. Dziadek miał także stryjka, który był żonierzem. Mówił, że przyjechał do nich, do domu niemieckim motorem, ponieważ zobaczył nieżywych Niemców i wziął ich mmotor. Kiedy przyjechał zobaczył go mój pradziadek. Powiedział, że nie ma za dużo czasu i musi jechać. Ale nie może pojechać do swojej matki. Mówił mu żeby ją pozdrowił. Odjechał. Póżniej rodzice dzidka dowiedzieli się, że zabili go żołnierze niemieccy gdzieś na zachodzie, ponieważ jechał na zwiad za kolegę wiedząc, że może nie wrócić. Póżniej chrzestny dziadka zaczął szukać jogo grobu. Dotarł na miejsce, ale go nie odnalazł. Na podstawie wspomnień Marianny i Mariana Kruszewskich oraz Alfreda Bednarka. Monika Bednarek *** Aleksandra Moszkowska- Cześć Dziadku czy mógłbyś się przedstawić? (śmiech, odgłosy Babci z tyłu: ,,No przedstaw się!'') Stanisław Gromysz- No Stanisław Gromysz. A. Ile masz lat? (Babcia- No pewnie nie aż tak dużo..., śmiech) S. No poczekaj... Pewno 85. A. Proszę podaj rok swojego urodzenia. S. 1930 rok. A. Ile miałeś lat kiedy rozpoczęła się II Wojna Światowa? S. 9 lat. A. Czy pamiętasz datę tego dnia? S. To 1939 we wrześniu chyba pierwszego. A. Jak Was poinformowano? S. Poinformowano? (śmiech) A. Tak, no radiem, telewizją, w gazecie było napisane? S. (cisza) ...chyba radio już wtedy było... Radiem A. Co wtedy poczułeś? (Babcia- Żal) S. Co takie dziecko mogło poczuć... Ja wiem co wtedy poczułem. A. Jak przyjęła to Dziadka rodzina? S. Bo ja wiem co poczuła... Kto poczuje radość na wieść o wojnie. A. Jak przyjęli to ludzie z dziadka miejscowości? S. No źle. A. Gdzie wtedy mieszkałeś? S. W Curunie. A. Co podczas II Wojny Światowej robiono? S. Przede wszystkim Niemcy Żydów wybili. A. Jakie są wspomnienia Dziadka z tego okresu? Dobre czy złe? S. No a jakie? Złe. A. Jakie jest najgorsze wspomnienie z tego okresu? S. Cała wojna. Może to, że Niemcy za 2,3 dni zajęli Polskę. A. Co podczas II Wojny Światowej dziadek robił? (Babcia- Krowy pasł) (śmiech) S. A co taki chłopiec mógł robić? Dobrze Babcia mówi. (śmiech) A. Czy pamiętasz jakieś zdarzenia z tego okresu? S. Jak Niemiec w naszym sadzie mieszkał. Kiedy moją Mamę zapytał czyje to drzewa przy drodze, a ona odpowiedziała, że nie wie. To wziął belkę i uderzył ją w plecy z całej siły. I jak mój Tato szedł z okolicznym Żydem po lesie i usłyszał jak Niemiec szedł, bo szeleściło i kazał mu uciekać, i faktycznie to był Niemiec. Ten Żyd przeżył Niemców, lecz Ukraińcy przyszli i go zabili. Kiedy samoloty latali, strach... Pamiętam jeszcze jak Niemcy już zajęli Polskę to międzi Wieliczkiem a nami to szpital był. Niemcy mogli wszystko... Traktowali nas jak psy. Mogli wziąć lufę i tak bez powodu zabić, nie trzeba było wyroku, nieczego. Takie mieli prawo i tyle. W nocy przychodzili i kradli, przbierali się za takich normalnych i przychodzili oglądać majątek... Rano wzięli jakieś pieniądze, a w noc znowu przychodzili. Tylko mój Tato był tak sprytny i coś tam ich oszukiwał, przechytrzywał... Hitler myślał, że zgarnie cały świat, najechał na Rosję i nawet doszli do Moskwy tylko potem zaczęli się cofać. Nie wiem czemu. Przyszli i rosjanie do nas ale też się cofnęli, także nie wiem dlaczego. Oj tych polaków, Ruskich zginęło... Za lasem tam daleko czołgi Ruskich stali i tam chodzili... A ten NIemiec siedział na wieży kościelnej i celował cel i sam nie wiedział gdzie celuje... Celował i zabijał. Tam paru Ruskich tak wybili i poszli. A. A gdzie były kryjówki? S. No w rowie. A tak to nie było kryjówek. A. To Dziadek ot tak sobie chodził? S. No tak, a jakie miałem wyjście? A. No tak. Dobrze Dziadku dziękuję Ci za wyziad i te historię z tych czasów. Czy chciałbyś coś dodać? (Babcia- Żeby nie doczekać tego co było!) S. No tak, Babcia ma rację, żeby nie doczekać tych czasów. wywiad przeprowadziła Aleksandra Moszkowska *** Wywiad z Panem Stanisławem Draganem. JA- Czy ma Pan jakieś wspomnienia z opowieści swoich rodziców, dziadków na temat II Wojny Światowej? Mój tato urodził się w 1917r. W czasie gdy wybuchła II Wojna Światowa odbywał służbę wojskową w jednostce piechoty w Chełmie Lubelskim. Wybuch wojny zastał go w trakcie służby ze względu na to, że jednostka znajdowała się na terenach wschodnich, gdzie 17 września zostały one zajęte przez wojska sowieckie na podstawie faktu Ribbentrop-Mołotow zawartego między Związkiem Radzieckim a Niemcami, wtedy Polska znalazła się w okupacji dwóch wrogów, ale ze względu na to usytuowanie tutaj przy granicy, rozkazy zostały wydane dla tych wojsk stacjonujących polskich żeby nie podejmowały walki zbrojnej z wojskami radzickimi. Wówczas ta jednostka została rozwiązana, a wszyscy żołnierze, którzy odbywali w niej służbę wojskową zostali wypuszczeni do domów. W czasie trwania działań wojennych, ze względu na to, że mój ojciec pochodził ze wsi i pracował na gospodarstwie rolnym, a że był jedynym mężczyzną w tym domu, bo jego ojciec zmarł w roku 1920 kiedy on miał trzy lata, miał on jeszcze siostrę i matkę na utrzymaniu nie został później powołany do wojska tylko zajmował się pracą na roli i ochroną swojej rodziny. W roku 1941 prawdopodobnie jego siostra czyli moja córka, została zakwalifikowana do wyjazdu do Niemiec na przymusowe roboty i jakimś sposobem udało się jej ojcu ją z tego transportu zabrać do domu. Także przeżyli okupacje niemiecką razem... Czy jakieś jeszcze opowiadania zostały Panu w głowie? pojedyncze historie, które ojciec opowiadał o przebiegu okupacji. Jak żołnierze Niemieccy przychodzili do domu, nie zaraz prosząc o produkty spożywcze. To wszystko. Dziękuje za udzielenie odpowiedzi. Dziękuje Wywiad z Panią Elżbietą Dragan-Kiryczuk (wnuczek ŚP. Pana Franciszka Saczuka i Pani Michaliny Saczuk) Ja-Czy ma pani jakieś wspomnienia z opowieści swoich rodziców, dziadków na temat II Wojny Światowej? co pamiętam to opowieści mojego dziadka Franciszka, który przed wybuchem II Wojny Światowej czyli przed 1939 rokiem odbywał służbę wojskową, ale dokładnie nie wie w jakim wojsku. Gdy wybuchła wojna jego pułk organizował się obrony kraju. Mieli się przemieszczać na zachód Polski lecz 17 września 1939 roku wojska sowieckie przekroczyły naszą granice od strony wschodniej. Żołnierze przeszli do pułku Polesie zamiast kierować się na zachód walczyli na terenach wschodnich, lecz przegrali i wojsko zostało rozwiązane a żołnierzy posłano do domów. jakieś jeszcze opowiadania zostały Pani w głowie? do babci przyszedł rosyjski niewolnik i poprosił o schronienie przed Niemcami. Przebywał tam przez kilka dni Niemiec też tam przebywał a babcia się strasznie bała bo gdy tego niewolnika znaleziono groziło to rozstrzelaniem jej i jej bliskich. członkowie Pani rodziny przeżyli wojnę? wszystko. Dziękuje za udzielenie odpowiedzi. wywiady przeprowadziła Aleksandra Dragan rok szkolny 2013/2014 prace przepisywali następujący uczniowie: Karolina Cegłowska, Bartosz Kiryk, Michał Klimiuk, Julia Zawadzka, Dominika Żuraw. *** LOSY MOJEJ RODZINY W CZASIE II WOJNY ŚWIATOWEJ Losy mojej rodziny w czasie II wojny światowej były ciekawe, ale i tragiczne. Mój dziadek Jan Kiryk chociaż był małym dzieckiem pamięta wojnę (urodził się w 1934r.). Mieszkał w Horodyszczu na ul. Parczewskiej. Jego starsi bracia Józef i Stanisław byli członkami ruchu oporu, ale w różnych organizacjach. Józef był Komunistą, a Stanisław w AK, który dowoził prowiant i informacje z obozu w Sobiborze. Moja prababcia Marianna Kiryk z domu Doroszuk mieszkała w tym samym miejscu gdzie mieszkam dzisiaj na Rynku, gdzie w latach 1943-44 znajdowały się koszary Wermachtu (Armii Niemieckiej). W jej domu w jednej z izb (a były ich dwie - kuchnia i pokój) był zakwaterowany niemiecki oficer. Zimą 1943r. zachorował na gruźlicę starszy brat mojej babci, Staś. Miał wtedy 13 lat. Kiedy Niemcy się o tym dowiedziały, próbowały go ratować i furmanka razem ze swoimi chorymi zawieźli go do swojego szpitala w Białej Podlaskiej. Niestety Staś zmarł, bo pomoc przyszła zbyt późno. Babcia wspominała, że niemieccy żołnierze byli raczej przyjaźnie nastawieni do miejscowej ludności. Dziadek mojej mamy Jan Iwaniuk w 1914r. miał 19 lat, gdy jego trzej koledzy zostali nie słusznie posądzeni przez sąsiadów o posiadanie broni. Gestapo zabrało go do Lublina, gdzie na zamku w którym wtedy było więzienie przebywał miesiąc. Stamtąd trafił do obozu do Oświęcimia gdzie był rok. Razem z innymi więźniami budował obóz w Treblince. Podobno rozebrali cztery wsie. Po roku przewieziono go do obozu Moutheuzen Guzen pod szwajcarska granica, gdzie pracował w Kamieniołomie do końca wojny. W 1945r., kiedy obóz oswobodzili Amerykanie wrócił do domu. Bartek Kiryk *** II wojna światowa zaczęła się 1 września 1939r. Moja prababcia nie pamięta początku wojny, ponieważ urodziła się w 1937r. i miała wtedy tylko 2 lata. Mieszkała ona w Wisznicach. Pamięta jak w centrum tej miejscowości było bardzo dużo porozstawianych straganów. Było tu też "Getto" ogrodzone drutami, w którym mieszkali Żydzi. Gdy rosyjska armia zaczęła gonić Niemców przez Wisznice, armia niemiecka zaczęła podpalać drewniane budynki. Mieszkali oni w starej szkole. Pewnego dnia przywieźli oni z Wisznic i okolicznych wsi samochód pełen ludzi, których ustawili pod budynkiem z czerwonej cegły i wtedy padły strzały do niewinnych osób. Wcześniej kazali się tam stawić innym, aby przyglądali się temu strasznemu wydarzeniu. Moja prababcia była ze swoim tatą w lesie Horycach, nagle wojska rosyjskie zaczęły gonić Armię Niemiecką. Na łące nieopodal lasu pasł się koń ojca prababci, goniący żołnierze zabrali pełnego sił konia, a zostawili zdychające, zmęczone zwierzę. Innego dnia Niemcy próbowały schwytać uciekającego Żyda, gdy ten ukrył się do drewnianego ustępu, znaleźli go i rozstrzelili. Mama mojej prababci czasami dawała żydowskim dzieciom kromkę chleba, która jej została. Za pomoc Żydom groziła wtedy śmierć. O końcu wojny prababcia dowiedziała się, gdy Niemcy zaczęli uciekać Armii Rosyjskiej. Wtedy skończyła się II wojna światowa. Jakub Stańko *** Moja prababcia ma 93 lata i jest jedyną żyjącą osobą w naszej rodzinie, która często wspomina czasy II Wojny Światowej. Opowiada o tamtych latach jako o najcięższych i najtrudniejszych w całym swoim życiu. Babcia mieszkała wtedy na wsi i nie wie jak wyglądało życie w mieście. Na wsi żyło się bardzo ciężko. Panowała okropna bieda. Każdy uprawiał swój kawałek ziemi i trzymał jakieś zwierzęta. Wszystko trzeba było jednak chować przed żołnierzami niemieckimi i rosyjskimi, którzy byli głodni. Każde ziarno bądź kawałek mięsa gdy tylko znaleźli zabierali dla siebie. Trzeba było pilnować żeby nic nie zabrali, dlatego często zakopywano to w ziemi. Na wsi każdy pilnował siebie i swojej rodziny. Nie można było nikomu ufać, bo nie wiadomo z kim ktoś miał do czynienia, z Rosjanami czy z Niemcami. Często gdy jedni lub drudzy dowiadywali się, że ktoś pomaga przeciwnikami został zabity, a domy spalone. Babcia opowiadała, że często były przeszukiwane domy aby sprawdzić czy nikomu się nie pomaga. W okolicach wsi, w lasach też było niebezpiecznie, bo można było trafić na żołnierzy i po prostu zginąć. Życie wtedy było bardzo ciężkie, a najgorsze było to, że można było je stracić przez bezmyślność swoją i innych. Często też przez to, że się żyło. Bartłomiej Czekier *** W czerwcu 1939r. moi pradziadkowie Franciszek i Janina wzięli ślub. Jednak trzy miesiące potem musieli się rozstać z powodu wybuchu II wojny światowej. Pradziadek służył w wojsku do 1943r. Wrócił do domu z raną na nodze, która była bardzo rozległa i od miesiąca nie chciała się zagoić. W mundurze wojskowym i z całym ekwipunkiem ważył zaledwie 46 kg. Był bardzo wychudzony, posiniaczony, miał wiele blizn, ale był bardzo szczęśliwy, że wrócił do domu i nareszcie zobaczył swoja żonę i trzyletnią córeczkę Irenę. Bardzo przykrą historię przeżył mój pradziadek, ponieważ w czasie wojny był zakaz zabijania wyhodowanych zwierząt na własny ubytek. Kiedy Niemcy dowiedzieli się, że mój pradziadek zabił świnię przyjechali do gospodarstwa, pobili dziadka a wszystkie wyroby i mięso zabrali ze sobą. Niemiecki żołnierz pozostawił jedynie kiełbasę, która była w wędzarni przysypana popiołem. II wojna światowa dla moich przodków zakończyła się szczęśliwie, ponieważ nikt z rodziny nie został zabity i nie ucierpiał. Z opowieści mojej babci Karolina Cegłowska *** „To co pamiętam” Pamiętam Niemców przejeżdżających przez ulicę łapiących ludzi wywożących do Niemiec do pracy. Palące się budynki, czołgi, których ludzie się bali, rozstrzeliwanych Żydów, bombardujące miasta samoloty i ludzi stojących z karabinami… Pewnego dnia mój ojciec wyszedł z domu bez dowodu, dlatego nie mógł udowodnić, że jest Polakiem (tylko Żydzi nie posiadali dowodu osobistego). Mama powiedziała: „Lidka, biegnij i zanieś dla taty dowód, bo jak go złapią to mogą zastrzelić”. Wzięłam go i biegłam do wsi, ale zobaczyłam Niemca z karabinem i się wystraszyłam. Uciekłam do domu z płaczem. Za kilka minut wyszłam razem z mamą. Kiedy doszłyśmy na miejsce, ktoś zawołał, że ojca zabrali do naszego mieszkania. Mama zbladła i jak piorun pobiegła do domu. Ja zostałam razem z innymi dziećmi. Nagle usłyszeliśmy strzały. Od razu zaczęliśmy płakać i krzyczeć. Zobaczył nas jakiś Niemiec. Zaczął iść w naszą stronę, a my jeszcze głośniej płakaliśmy, ale nie zrobił nam krzywdy. Mnie pogłaskał po głowie i powiedział coś po niemiecku. Chyba chodziło mu o to, żebym nie płakała. Mama na szczęście zdążyła zanieść dowód i wszystko dobrze się skończyło. Pamiętam też rozstrzeliwanych żołnierzy niemieckich przez Rosjan. Nigdy nie zapomnę tego widoku… Zdzierano z nich mundury. Zostawały tylko białe kalesony. Następnie wrzucano ich do rowu koło cmentarza i zakopywano. II wojna światowa była bardzo krwawym wydarzeniem i mam nadzieję ,że podobne wydarzenia nie będą miały miejsca w dzisiejszych czasach… Na podstawie opowieści Pani Alicji Nurskiej ur. 19 października 1932r Dominika Żuraw rok szkolny 2012/2013 *** Pomnik znajdujący się obok Starego Kościoła który teraz nosi nazwę Centrum Kultury Chrześcijańskiej w Wisznicach upamiętnia wydarzenie z 31 X 1939r. Ten pomnik to oryginalny słup ogrodzeniowy muru kościoła w którym widnieją ubytki. Są to dziury po kulach wystrzelonych do mojego pradziadka - Józefa Babicza. Józef Babicz był osobą publiczną angażował się w życie, rozwój publiczny, polityczny i kulturowy Wisznic. Był członkiem komitetu wyborczego w latach 1928r.. Założył klub strzelecki „Strzelec” i był jego naczelnikiem. W niedzielę cała rodzina Babiczów jak co tydzień szykowała się do kościoła na sumę o godzinie 11:00. W trakcie mszy w głównych drzwiach kościoła pojawiło się kilku żołnierzy Niemieckich. Weszli na główny ołtarz i kazali, aby Józef Babicz wyszedł na środek. Gdy mój pradziadek to uczynił rozkazano, aby wszyscy ludzie opuścili kościół. Józefa skuto i wyprowadzono. Na zewnątrz odczytano mu zarzuty przechowywania broni palnej na swojej posesji, za co ma zostać rozstrzelany i wszyscy dorośli członkowie jego rodziny (wprawdzie była to broń śrutowa, którą strzelano w kole strzeleckim „Strzelec”). Zwołano wszystkich mieszkańców Wisznic, aby ujrzeli co grozi za nieposłuszeństwo wobec narodu niemieckiego. Ks. Bronisław Turski poprosił o wyspowiadanie przed śmiercią i udzielił mu rozgrzeszenia oraz ostatniej Komunii Świętej. Zaprowadzono go pod jeden ze słupów ogrodzenia, gdzie wykonano egzekucję. Jego dzieci patrzyły na to i wyrywały się, aby go uratować lecz mieszkańcy zatrzymali je w obawie przed rozstrzelaniem. Żołnierz niemiecki zapytał ile dzieci miał ten człowiek i aby wszystkie wystąpiły. Zebrani powiedzieli że ma troje nieletnich, a o pełnoletnim Zygmuncie nie wspomnieli, dzięki czemu go uratowali. Mieszkańcy Kol. Wisznice ukrywali go na swoich posiadłościach. Ciało Józefa leżało przez 3 dni przed kościołem, aby jeszcze raz dać przestrogę ludziom. Zwłoki zostały wykradzione nocą i pochowane na cmentarzu parafialnym przy głównej alei. Przez to zdarzenie Józef Babicz stał się pierwszą ofiarą represji hitlerowskich w Wisznicach. Prawdopodobnie do egzekucji przyczynił się anonimowy donosiciel żydowski. Na podstawie wspomnień rodziców i dziadków Dawid Jańczak *** Mój pradziadek Franciszek Waszczuk był uczestnikiem kampanii wrześniowej. Brał udział w obronie fabryki amunicji w Skarżysku – Kamiennej jako celowniczy działka przeciwlotniczego. W październiku 1939r. wrócił do domu i pełnił funkcję sołtysa wsi Dubica. Wraz z rodzoną udzielił schronienia szesnastoletniej dziewczynie pochodzenia żydowskiego. Niestety, ze względu na groźby jednego z sąsiadów, była ona zmuszona uciec. Wtedy pradziadek pomógł w zorganizowaniu fałszywych dokumentów. Jako sołtys, dziadek miewał częste kontakty z Niemcami, ale tez i z partyzantami. Pewnego razu pradziadek wraz z grupą ludzi ścieli słupy elektryczne i został aresztowany. Prababcia Paulina, z niemowlęciem w ręku (które było moim dziadkiem – Ryszardem), poszła prosić nazistów o darowanie życia mężowi. Poplecznicy Hitlera zgodzili się, darowali karę, a w ramach zadośćuczynienia kazali poustawiać słupy na nowo, a dodatkowo obić je drutem kolczastym, aby utrudnić ścinanie w przyszłości. Innym razem, gdy pradziadek pojechał do lasu został poproszony przez grupę partyzantów z Batalionów Chłopskich o przewiezienie rannego do szpitala polowego. Nie wiedząc, że w tym czasie czekali na niego Niemcy, którzy postanowili sprawdzić z jakim ładunkiem wróci. Po odwiezieniu rannego pradziadek nie załadował już drewno i wrócił z pustym wozem, musiał tłumaczyć się przed okupantem, dlaczego nie przywiózł opału. Powiedział, że został napadnięty przez partyzantów, zostały zawiązane mu oczy i słyszał jęki rannego, stwierdził, że gdzieś jechali. Całe szczęście Niemcy uwierzyli w wersję dziadka. Natomiast mój stryjeczny pradziadek – Jan Wawryszuk, zginął na terenie Niemiec, niedocierając z armią wyzwoleńczą do Berlina. Informacje pochodzą od: babci Haliny Jaroszewicz i dziadka Ryszarda Waszczuka Maciej Jaroszewicz *** 25 września 1939 roku, na podwórko wszedł oddział żołnierzy sowieckich. Byli ubrani w jasno-zielone mundury. Szerokie bluzy były przepasane rzemiennym pasem. Mieli również wysokie buty i na głowach furażerki z czerwoną gwiazdą. Byli uzbrojeni w długie karabiny z bagnetami. Zatrzymali się przy studni, zaczęli pić wodę i myć ręcę, po czym wycierali je w w naszym domu jeden dzień, żywiąc się tym, co otrzymali od naszych rodziców. Potem poszli w stronę Wisznic. Tymczasem w Wisznicach Żydzi utworzyli policję i chwytali powracających z wojny do domów polskich żołnierzy. W pierwszych dniach pażdziernika na nasz teren wkroczyły oddziały niemiecke. Zajęli oni szkołę podstawową w Wisznicach i zaczęli dyktować swoje prawa. Należało zdać broń, samochody, motocykle, radio. Kto nie podporządkował się rozkazom mógł zostać rozstrzelany ( Babicz). Tato z bratem zapakowali nasze radio do pudła i zakopali je nieopodal domu. Każdy ze wsi został wyznaczony, do obowiązkowych dostaw żywności dla niemieckie wyrzucały mieszkańców lepszych mieszkań na ulicę, a sami tam każdym mieście były getta dla obok szkoły, do której uczeszczałęm mieściło się takie getto. Na przerwach dzieci Żydowskie prosiły nas o chleb. Dawaliśmy im swoje kanapki, ale pilnujący getta żydowscy policjanci zabraniali i przeganiali nas od płotu. Po dwóch latach zlikwidowano starców i dzieci pędzono do obozu koncentracyjnego w Treblince. Kto nie dał rady iść, zostawał zabity już w drodze. Taką egzekucje widziałem na własne oczy. Starsza kobieta zostawała z tyłu kolumny. Podszedł do niej żołnierz, coś ją spytał, następnie cofając się o 2 metry, strzelił jej w głowę. Ciało pochowano w rowie, przy drodze. Młodych Żydów Niemcy rozstrzelali na łące. Dopiero po wojnie zrobiono ekshymacje i przeniesiono ciała na cmentarz żydowski. Z początkiem roku 1941 nasiliły się represje okupanta na ludzkość polską. Hitler przygotowywał się do wojny z Rosją, dlatego od chłopów zabierano zboże, mięso i nabiał. Wyznaczono szarwarki, by przygotować drogi, lotniska polowe i inne umocnienia wojenne. Młodzież od lat 16 zabierano na przymusowe roboty do Niemiec, tam za darmo musieli pracować w gospodarstwach rolnych. Na podstawie wspomnień Jana Romanowicza zam. w Dubicy Michał Zaleszczyk *** W okresie II wojny światowej w mojej rodzinie wydarzył się okrutny los, jaki dotknął mojego stryjka Mikołaja, który urodził się w 1923 roku. Mieszkał on w Żeszczynce ze swoim bratem i siostrą. W wieku 17 lat dostał zawiadomienie o tym, że ma się stawić w Lublinie do organizacji „Junaki”, która zabierała ludzi na przymusowe roboty. Po upływie tygodnia zdecydował się na ucieczkę do domu z kolegami z panem Filipczakiem z Wisznic i panem Wrońskim z Małgorzacina. Przebywał w miejscu zamieszkania dwa tygodnie w tym czasie przyjechała furmanka i zabrali go do Sławatycz. Tam spędził jedną noc. Następnego dnia został odwieziony do Lublina. Przebywając w Lublinie był okrutnie bity, znęcano się nad nim w wyniku czego dokonali strasznego czynu przebijając soczewki. Gdy się zorientowali podwładni tej organizacji, że stryj Mikołaj błyskawicznie traci wzrok zdecydowali go wypuścic, aby nie było podejrzeń, że tak źle są traktowani ludzie w „Junakach”. W takim stanie stryj wrócił do domu i do końca swojego życia był człowiekiem niewidomym, ponieważ lekarze nie dawali żadnych nadziei. Mimo to nauczył się żyć i poruszać w obrębie swojego domu i podwórka. Zmarł w wieku 70 lat. Moi przodkowie którzy żyli w czasie ll wojny światowej nazywali się: • Jan i Helena Wróbel ( • Anna Wróbel (1909r.) • Maria Wróbel (1902r.) • Jan Potapiuk (1902r.) • Paulina Potapiuk (1909r.) • Kazimierz i Bolesława Szaniawscy • Michalina i Józef Ślązak( • Mikołaj Wróbel (1923r.) Na podstawie informacji dziadka - Jana Wróbla ur. i babci - Heleny Wróbel ur. Karolina i Mariola Wróbel *** Czasy II wojny światowej przeżył mój pradziadek Jan Zaleszczyk. W tych czasach był jeszcze 17- sto letnim chłopakiem. Mieszkał w Wisznicach. Jego rodzice zostali rozstrzelani. Hitlerowcy wywieźli go na przymusową pracę w III Rzeszy. Była tam okropna bieda. Ludzie pracujący nie mieli co jeść. Niektórzy desperacko wykradali paszę od świń. Gdy Dziadek Jan wrócił do Wisznic był wygłodniały i chory. Kolejną osobą która przeżyła II wojnę światową jest moja prababcia Aleksandra Zaleszczyk z domu Nazaruk. Mieszkała w Bokince Pańskiej z rodzicami i dwoma siostrami. Żyła w strachu przed bandami Ukraińskich Armii Powstańczych. Dla bezpieczeństwa miała w domu skrytkę w piecu chlebowym do której wchodziły wszystkie dziewczyny z rodziny. W czasie nalotu na wieś przez UAP były świadkami śmierci przez mękę jej babci. Pod koniec wojny wyszła za mojego pradziadka Jana i zamieszkała w Wisznic. Prababcia od strony taty Janina na własnej skórze przeżyła pacyfikację Zamojszczyzny. Mieszkała w pobliżu Tomaszowa Lub. przymusowo ożeniona z bogatym gospodarzem. Gdy szła ze swoim synem do jej rodziców wieś rozstrzelano i spalono. Wszyscy zginęli. Wspomnienia Mojej Mamy Jakub Maryńczak *** W 1939r. moja babcia miała 7 lat, mieszkała we wsi Stasiówka. Kidy wybuchła wojna szkoły zostały zamknięte, podręczniki szkolne w języku polskim władze niemieckie kazały zdać. Babcia uczyła się na czasopismach dziecięcych pisanych w języku polskim. Świadectwa szkolne wypisywane były w języku polskim i niemieckim. 20 września 1939r. wojska Związku Radzieckiego, które szły na Warszawę zakwaterowały się w domu rodziców babci. Mieszkali tam około dwóch tygodni. Wobec ludzi cywilnych nie byli agresywni. W czasie okupacji, po wycofaniu się wojsk rosyjskich, w urzędach państwowych władzę objęli Niemcy. W gminach była policja niemiecka, a w Wisznicach gestapo. Na wsie nałożono kontyngenty w postaci zboża i mięsa. W miastach panował głód. Z Warszawy przyjeżdżali na wieś, żeby kupić jakąś żywność. Ojciec babci kupował świnie i zabijał je, a babcia siedziała na dachu stodoły i obserwowała czy nie jedzie gestapo. W nocy mieszkańcy Warszawy przewozili pociągiem mięso. W zimie ojciec babci pojechał do lasu i spotkał zbiegów rosyjskich, prosili o jedzenie. Przez jakiś czas wieczorem przychodzili do domu babci i otrzymywali pożywienie. W jesienny zimny wieczór przyszedł jeden z tych zbiegów, prosił o jedzenie. Kiedy się posilił poprosił, aby go przenocować. Był cały mokry. Mama babci przebrała go w taty ubrania i udzieliła mu schronienia. Rano prosiła, żeby obie poszedł. Kiedy wyszedł z zabudowania słychać było strzał. To żandarmeria z Wisznic strzelała do spotkanych na polach jeńców rosyjskich. Za handel mięsem babci szwagier został niesłusznie oskarżonych za dowożenie mięsa partyzantom, których było pełno w lasach. Został zatrzymany i otrzymał wyrok śmierci. Niedługo potem, dzięki łapówce, został wykupiony przez brata babci. Na podstawie wspomnień babci – ur. 1932r. Gabrysia Makaruk *** Moi pradziadkowie mieszkali podczas II wojny światowej na kolonii Rowiny. Mieszkańcy kolonii musieli chodzić do wsi na wartę. Mój pradziadek Antoni rano chodził na wartę, a wieczorem rąbał drzewo. Któregoś razu Niemcy zobaczyli jak rąbał drzewo i pogonili go do domu. Po wojnie był nałożony kontygent, każdy musiał płacić zbożem, mlekiem, ziemniakami. Jeżeli ktoś się nie wywiązał z tego obowiązku to zamykali do kozy, czyli do więzienia. Mały chłopiec pasąc krowy odnalazł nabój. Zaczął go rozbrajać. Nagle padł głośny wybuch. Rozerwało go na szczątki. Później ciało chłopca zbierano na łące. Na podstawie wspomnień mojej babci Genowefy Kowaluk urodzonej 14 kwietnia 1945r. Natalia Obrycka *** Podczas okupacji hitlerowskiej blisko sporych kompleksów leśnich narażała Kopytnik - wieś, w której mieszkał mój pradziadek, na napaści leśnych band, a także - na różnego rodzaju hitlerowskie akcje odwetowe. W lipcu 1942 roku wymordowano całą rodzinę Gontarewiczów: rodziców, trzech synów i dwie córki. Najmłodsza Marianna dwa tygodnie wcześniej uczestniczyła w I Komunii Świętej. Grób tej rodziny znajduje się przy drodze łączącej Wisznice z Kopytnikiem. Po tym mordzie żandarmieria wisznicka urządziła napad karny. W odwecie za to na Kopytnik napadli bandyci, pomiędzy którymi byli i Żydzi. Skatowali kilku kolegów pradziadka, a jego biorąc za innego poszukiwanego wyprowadzili na łąkę tuż obok rowu, aby go zastrzelić. On upadł nieco wcześniej, kula chybiła, a on potoczył sie do rowu i leżał. Bandyci myśląc, że go zabili odeszli oddając kilka serii strzałów w kierunku wsi. Zapaliło się od tego dużo okolicznych stodół, domów i obór. O tej historii pradziadek opowiadał swoim dzieciom, a oni opowiedzieli to mojej mamie. Z opowieści mojej mamy. Jowita Kwiatek *** Moi dziadkowie podczas wojny byli jeszcze dziećmi, ale często widzieli jak Niemcy zabijali innych ludzi. Pradziadek Jan był żołnierzem „AK”. Przez całą wojnę walczył, organizował akcje sabotażowe. W jego gospodarstwie w Radczu były przeprowadzane rewizje. Bywało, że rodzina się ukrywała. Był bardzo odważnym człowiekiem, otrzymał liczne odznaczenia między innymi „Order Virtuti Militari”. Mój pradziadek Stanisław też był żołnierzem „AK”, mieszkał we wsi Olszewnica, a jego dom był na uboczu wsi. Odbywały się tam liczne spotkania żołnierzy, planowano tam różne akcje. Pradziadek ukrywał współtowarzyszy i pomagał im. W lutym aresztowany przez „UB”, a 4 kwietnia rozstrzelano go za nieujawnienie miejsca pobytu Komendanta „AK” „Greka”. W Olszewnicy postawiono pomnik tym żołnierzom, którzy zginęli za Ojczyznę. Na podstawie wspomnień mojej mamy Julek Rejek *** Szkoła Szkoła w tamtych czasach była mniejsza, Niemcy pozwolili zając tylko dół a oni przejęli górę! Była zima… Niemcy przyprowadzili kobietę i 2 mężczyzn z psem. Zwierzę szarpało kobietę za korzuch, a ona płakała. Babci nieposłuszna klasa poszła na górę żeby zobaczyć co tam się działo, i po kolei zaglądali przez dziurkę od klucza. Zajęło to dużo czasu, ponieważ było dużo dzieci. Słychać było stukot butów zbliżających się do drzwi, wtedy całą klasa zaczęła uciekać! I po schodach wchodził Niemiec, a że moja babcia była ostatnia to złapał ją, za rękę. Głośno krzyczał na nią i bił po dłoniach! „Trach, trach zabili żydówkę” Pewnego dnia, gdy babcia szła do szkoły.., zauważyła jak dwóch Niemców wyprowadza żydówkę na dwór i wiesza na trzepaku! Już byli gotowi ją zabić, lecz babcia przechodziła obok i się powstrzymali. Nie chcieli żadnych świadków tak tragicznego morderstwa! Po paru minutach, gdy babcia dochodziła do szkoły, usłyszała strzał! Była pewna że to zabili żydówkę i tak było, gdy wracała ze szkoły zauważyła ciało brutalnie zabitej żydówki… Kościół Stary kościół był zamknięty… Po raz pierwszy w Boże Narodzenie babcia wybrała się z rodziną do kościoła. Gdy skończyła się msza ksiądz po kolei co trzy minuty wypuszczał ludzi z kościoła aby, Niemcy ich nie zauważyli… Za takie zachowanie ludzi płacili śmiercią! Getto Getto zostało zrobione na ul. Fabrycznej, tam mieszkali Żydzi. Niemcy przywozili dużą ilość Żydów. Brakowało miejsca i w każdym domu zasiedlało się ponad 30 osób. Byli bardzo brudni, niezadbani, ciasno mieli w domach a na dodatek gryzły ich wszy i zabijały… „Psztyk, psztyk i zabity” Pewnego dnia nie wiadomo z jakiego powodu, Niemcy wygnali Żydów z Wisznic! Mieli iść pieszo do Międzyrzeca. W czasie drogi męczennicy szybko się męczyli. Gdy dotarli do Dubicy padali ze zmęczenia. Ale Niemcy nie zwracali na to uwagi i od razu zabijali Żyda i zakopywali w polu! Do celu doszła mała grupka ludzi i po jednej nocy nad niebem, zakopali wszystkich w jednym wielkim dole. I pod wieczór rozpalili ognisko na tym terenie… Z opowieści mojej sąsiadki xxx Kasia Parchomiuk *** Pewnego popołudnia około 13 godziny mój pradziadek szedł razem ze swoim kolegą po wsi Żeszczynce. Wracali do domu i zobaczyli, że jadą uzbrojeni Niemcy swoim łazikiem. Nie uciekali, bo nawet by nie zdążyli, więc się zatrzymali ze strachem w oczach koło swojego domu. Niemcy powiedzieli do nich, aby wsiadali. Pradziadek z niechęcią wykonał polecenia. Jego kolega zrobił tylko trzy szybkie kroki ku ucieczce, jednak szybko go schwytano, a następnie przyłożono broń do skroni. Siłą został zaciągnięty do łazika. Obaj trafili do obozu koncentracyjnego na Majdanku. Dzisiaj nazwisko jego znajduje się na pomniku, który upamiętnia wszystkich, którzy zginęli w tym miejscu. Z relacji mojej babci Aliny Sozoniuk – ur. 1951r. Emil Łogonowicz *** W Rowinach w czasie II wojny światowej były ciężkie czasy. Wszyscy bali się o swoje życie. Wtedy nie można było pomagać ludności żydowskiej, ponieważ groziło to śmiercią całej rodziny. Zbierano wszystkich ludzi z domów, by sprawdzić czy nikt nie utrzymuje nikogo z Żydów. Po sprawdzeniu cała ludność ocalała. Któregoś dnia wieczorem przyszli bolszewicy do domu moich pradziadków Jadwigi i Feliksa i chcieli by ich nakarmić. Przenocowali jedną noc i na drugi dzień wyszli i kazali nikomu o tym nie mówić. Do tej pory nikt o tym nie wie. W nieoczekiwanym momencie przyjechała Żandarmeria Niemiecka wszyscy uciekali, gdy mojej prababci brata Jana zauważyli to on zaczął uciekać i go zastrzelili. W czasie wojny były porozrzucane niedopały min. Mojej prababci siostry Aleksandry syn Józef pasł krowy i znalazł na łące minę i zaczął ją rozbrajać w pewnym momencie ona wybuchła i rozniosła jego szczątki po całej łące i zginął na miejscu mając 11 lat. Na podstawie wspomnień mojej babci Marianny ur. 22 sierpnia 1940r. Natalia Soroka *** W czasie II wojny światowej u moich pradziadków Eugenii i Juliana Wrońskich mieszkali w dwóch pokojach w domu Niemcy. U pradziadków Anny i Jana Perchuć w Curynie w sadku Rosjanie porozstawiali namioty, w których opatrywano rannych. Mieli swoją doktorkę. Na drodze rozstawili kuchnie i gotowali w dużym kotle zupy oraz mięsa ze zrabowanego bydła. Jedli też dania z dyń. Na podstawie wspomnień babci Marianny Wrońskiej. Arek Wroński *** Podczas II wojny światowej moi pradziadkowie byli młodzi, mieli po 13 i 15 lat. Nikt z naszej rodziny nie brał czynnego udziału w walkach. Pamiętają jak będąc dziećmi widzieli pojedyncze grupy żołnierzy przemieszczających się przez Dubicę czy Wisznice. Były przypadki, że głodni i wyczerpani żołnierze prosili ludzi o chleb czy mleko także o możliwość przenocowania w stodole. Zdarzały się też przypadki, że partyzanci ukrywający się w lasach zakradali się nocą do gospodarstw, wykradali dobytek aby móc wykarmić ukrywających się ludzi w lesie. Przelatujące samoloty budziły grozę wśród wszystkich ludzi nie wiedząc co może się wydarzyć. Bali się dorośli i dzieci a odległe wystrzały walk budziły przerażenie. Mimo że było to bardzo dawno moja prababcia ma teraz ponad 80 lat, a te czasy wspomina niezbyt miło. Strach i lęk przed wojną i walkami długo nie mogły być zapomniane. Ze wspomnień mamy Rafał Mazurek
„Sztafeta Pamięci – losy mojej rodziny w czasie II wojny światowej”.W roku szkolnym 2019/2020 odbyła się IV edycja ponadregionalnego konkursu historycznego „Sztafeta Pamięci – losy mojej rodziny w czasie II wojny światowej”.Konkurs jest wspólną inicjatywą Instytutu Pamięci Narodowej – Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Oddział w Poznaniu, Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych z siedzibą w Poznaniu i Wielkopolskiego Muzeum Niepodległości w konkurs wpłynęło ponad 296 prac. Wśród uczestników konkursu był uczeń klasy 8 z naszej szkoły, który w kategorii „szkoła podstawowa klasy VI do VIII” zdobył II Marchlewicz - Szkoła Podstawowa im. Kawalerów Orderu Uśmiechu w Dąbrówce,temat pracy: „Historia mojego pradziadka Zenona Wińskiego”,opiekun naukowy: Pan Krzysztof najlepszych zaplanowano Edukacyjny wyjazd pamięci do Austrii pod hasłem „Polacy w KL Mauthausen-Gusen”.Małgorzata GrzelakSzkoła Podstawowa im. Kawalerów Orderu Uśmiechu w Dąbrówce
Moja rodzina ze strony mamy pochodzi z terenów dawnych Kresów Wschodnich, a dokładnie z miejscowości Osowa w powiecie Pińsk. Obecnie jest to terytorium Białorusi. Najdalsze wzmianki o moich przodkach i pamięć bliskich sięgają drugiej połowy XIX wieku. Wtedy żył mój pra, pra, dziadek Ludwik Zarzecki i jego żona Leontyna. Oboje pochodzili z rodzin ziemiańskich. Leontyna odebrała wykształcenie gimnazjalne, grała na fortepianie, biegle mówiła po francuskim. W 1872r. na świat przyszła ich jedyna córka Leokadia Zarzecka, która w 1892r wyszła za mąż za Wincentego Michałowskiego, ziemianina z okolic Pińska. Dochowali się siedmiorga dzieci w tym mojego pradziadka Wacława. Jako najstarszy syn mój pradziadek przejął rodzinny majątek w Osowie z przyległymi mu wioskami na trzy lata przed wybuchem II wojny światowej. W wieku 36 lat ożenił się ze swoją służącą Antoniną. Prababcia pochodziła z rodziny chłopskiej, była najstarszą córką z dwanaściorga rodzeństwa rodziny Sawickich. Do wybuchu wojny życie rodziny Michałowskich płynęło spokojnie. Pradziadek zajmował się prowadzeniem ospodarstwa i tartaku. Prababcia zajmowała się domem. W 1939r na świat przyszła ich pierwsza córka Zofia, później Józefa i wujek Bolesław. I w tym momencie rodzinna sielanka się kończy. W 1943r rozpoczynają się masowe pacyfikacje wsi. Pradziadek Wincenty jako osoba wpływowa i majętna zdaje sobie sprawę z ogromnego zagrożenia dla życia swej rodziny. Raz udaje się mu uniknąć śmierci, zmuszony jest do ucieczki. Przez wiele tygodni z małymi dziećmi ukrywają się w lasach. Pewnej nocy pradziadek chcąc zobaczyć, co się dzieje w jego majątku postanawia wrócić do domu i wtedy zastaje swój dworek w płomieniach. Słyszy lament swojej siostry, która odmówiła ucieczki i która na jego oczach zostaje zamordowana przez banderowców. Załamany wraca do kryjówki. Po jakimś czasie udaje się mu nawiązać kontakt ze szwagrem Rudnickim, który proponuje rodzinie ucieczkę do USA. Jednak pradziadek ma nadzieję,że wojna się wkrótce skończy, sytuacja się uspokoi i wróci do swego majątku. Tymczasem dowiaduje się również, że część członków jego rodziny w tym teść zostali wywiezieni na Syberię. Do końca wojny rodzina ukrywa się. Latem 1945r Michałowscy przyjeżdżają transportem kolejowym na Dolny Śląsk. Podróż w wagonach bydlęcych trwa wiele tygodni. Mają ze sobą tylko jedną krowę, podręczne rzeczy i im przydzielone gospodarstwo w miejscowości Rudno w powiecie Wołów. Dom jest bardzo mały, jak na pięcioosobową rodzinę zaniedbany z gruntem 2-hektarowym. Trudno było to porównać z tym, co musieli zostawić.... Rodzina utrzymuje się z pracy na gospodarstwie. W 1952r urodzi się jeszcze jeden brat mojej babci,a w 1956r moja babcia Halina Michałowska jako najmłodsza z rodziny. Życie w tym czasie jest dla nich bardzo trudne. W okresie stalinowskim prababcia Antonina zostaje uwięziona za odmowę wydania deputatu żywnościowego dla Państwa. Diadkowie mojej mamy do końca życia mieli nadzieję, że odzyskają majątek rodzinny i wrócą w swoje strony. Nie pogodzili się nigdy z rzeczywistością i mówili : ”Dziecko nie zapomnij nigdy, z jakiej rodziny pochodzisz, tyś z Michałowskich” Z kolei rodzina ze strony ojca mojej mamy pochodzi również z Kresów wschodnich z miejscowości Buczacz w województwie Tarnopol. Obecnie są to tereny Ukrainy. Po zakończeniu II Wojny Światowej pradziadkowie Tekla z domu Lipka i Antoni Kubasiewicz osiedlili się razem z synem Michałem w powiecie biłgorajskim. Pradziadek w młodości służył jako ułan w Pułku Ułanów Lubelskich. W czasie wojny został ciężko ranny w nogę w walce z bandą UPA .Po wojnie trudnił się stolarstwem i ciesielstwem. W się mój dziadek Stanisław. W latach 1949-51 uczestniczył w budowie miasta Nowa Huta. W 1956 w poszukiwaniu lepszego życia na zaproszenie rodziny przyjechał do miejscowości Boraszyn w powiecie wołowskim. Zajął ostatni wolny dom we wsi, ale nim mógł się wprowadzić do mieszkania mieszkał przez dwa tygodnie w stodole. Rodzina zajmowała się uprawą roli. Dziadek uczęszczał do szkoły podstawowej w Tarchalicach. W wieku 15 lat szybko musiał dorosnąć gdyż zmarł nagle ojciec. Po odbyciu służby wojskowej w 1974r poznaje moją babcię Halinę Michałowską, z którą w 1975r bierze ślub. Razem mieszkają w rodzinnym domu dziadka. W 1976r urodziła się moja mama Agnieszka jako najstarsza z trojga rodzeństwa. W 1996r. moja mama wyszła za mąż za Andrzeja Sakowskiego. Tata jako strażak służył w Państwowej Straży Pożarnej w Lubinie. W latach 1999-2007 prowadził Ochotniczą Straż Pożarną w Ścinawie. Do szóstego roku życia mieszkałam razem z rodzicami w remizie strażackiej. Było to niezwykłe doświadczenie, dźwięk syreny alarmowej, wyjazdy wozów strażackich, zawody pożarnicze.... Na tym kończy się moja opowieść. Jestem dumna, że mam taką rodzinę i bardzo kocham. Dalsze losy będę pisać, ja swoim życiem i postępowaniem. Angelika Sakowska Szkoła Podstawowa w Starym Wołowie Fot. Msza w intencji ofiar Wołynia i Kresowian w Kościele pw. Św. Karola Boromuesza w Wołowie
moja rodzina w czasie 2 wojny swiatowej